Mojej cudownej Justynie, która tydzień temu miała swoje czternaste urodziny.
Kocham Cię!
Kocham Cię!
*Wspomnienia pisane są kursywą :)
Budzę się w środku nocy. Znowu. Unoszę się szybko do pozycji pół siedzącej i opieram się na rękach.
Czuję jak pot spływa z mojego czoła. Oddech powoli się stabilizuje. Serce zaczyna wolniej bić. Ostrożnie się kładę i obracam na lewy bok. Nie. Odwracam się w drugą stronę.
Słyszę jak sierpniowy, letni deszcz wystukuje jakąś historię. Ten rytm, przypomniał mi nasze pierwsze spotkanie. To, które najchętniej wyrzuciłabym z mojej pamięci.
Czy Bóg nie mógł mi dać kogoś innego? Na świecie jest ponad siedem miliardów ludzi, ale spotkałam akurat jego. Tego, który w moim szarym świecie pobudził do życia kolory, niegdyś nie odstępujące mnie na krok. Potem wyblakły. Stały się jedną, wielką szarością, okrywającą moje życie, mój świat gęstwiną szarych wspomnień. Kiedy odszedł, zabrał także ze sobą te kolory. Zabrał wszystko. Zabrał mnie.
Z zachmurzonego nieba zaczął padać siarczysty deszcz. Mój jedyny przyjaciel, bo ukrywał moje łzy, a także odpowiednik mojej egzystencji. Ale to także mój wróg – nienawidzę zimna. Jestem typem człowieka, który uwielbia ciepło. Słoneczne Buenos Aires nie oszczędzało mi gorąca.
Weszłam do Starbucks'a. Podeszłam do kasy, przy której stała niska dziewczyna z ognistą czupryną ukrytą w wysokim koku. Jej mina zniechęcała do jakiegokolwiek ruchu w jej kierunku, ale pozostałe kasy były zamknięte, więc nie miałam innego wyboru. Zrobiłam kilka kroków w przód i cichym, zachrypniętym głosem wypowiedziałam moje zamówienie, którym było karmelowe frappucino. Dziewczyna podała mi moją kawę, a ja z kieszeni mokrej bluzy wyciągnęłam kilka monet, które wcisnęłam w jej dłoń i wyszeptałam „Reszty nie trzeba”. Spojrzała na mnie zaskoczona, po czym uśmiechnęła się serdecznie. Odwróciłam się i wzrokiem wyszukałam wolnego miejsca, w którym mogłabym spokojnie wypić mój napój i chwilę pomyśleć. Udałam się do dwuosobowego stolika osadzonego tuż przy oknie, z którego widać było przechadzających się ulicą ludzi. Wpatrywałam się w okno, popijając gorącą kawę. Było mi tak przyjemnie, na chwilę oderwana od życiowych problemów, zgiełku ulicznego. Nagle zostałam wyrwana z amoku, gdyż drzwi kawiarni otworzyły wpuszczając do pomieszczenia zapach deszczu, który natychmiastowo dotarł do moich nozdrzy. Zaciągnęłam się powietrzem jakby to był narkotyk. Na chwilę przymknęłam powieki, ale po ledwo sekundzie otworzyłam je. Moje uszy doznały lekkiego szoku, lecz dość przyjemnego, gdy usłyszały niezwykły dźwięk. Był ciepły, wrażliwy, nieco zachrypnięty i czysty niczym melodia, którą odgrywała mi mama w dzieciństwie na pianinie. Spojrzałam w kierunku, z którego usłyszałam melodię. Dostrzegłam wysokiego mężczyznę o cudownych, zielonych oczach, w którym przez moment tonęłam, ale mym wybawcą okazał się jego głos, który przemawiał do mnie, a ja nie byłam w stanie nic usłyszeć. Szmery, zgrzyty. Gdzie podziała się melodia?
- Słucham? - Ocknęłam się z transu. Mój umysł nadal nie potrafił trzeźwo przetwarzać informacji. Mężczyzna z rozwianą, mokrą, niezwykle pociągającą czupryną był lekko podenerwowany, lecz nie okazał tego.
- Pytałem, czy tutaj jest wolne miejsce. - powiedział cicho, kreśląc delikatnie palcami szlaczki na stoliku - Bo jak pani widzi, wszystko jest zajęte. – Pokazał wzrokiem wnętrze lokalu i znowu odwrócił się w moją stronę - A więc mogę tu usiąść, czy będę pani przeszkadzał? - Uśmiechnął się słabo, patrząc mi w oczy, to było coś magicznego.
- Tak. Oczywiście. Niech pan siada.
Byłam przygnębiona, a pogoda mnie dobijała, ale w tamtej chwili poczułam, że coś jest w stanie wyprowadzić mnie z tego podłego nastroju.
Posłałam w kierunku chłopaka promienny uśmiech i śledziłam wzrokiem każdy jego ruch; każdy jego oddech. Patrzyłam na niego jeszcze przez moment, ale zdałam sobie sprawę, że jego może to krępować, więc przeniosłam wzrok na okno. Długo nie wytrzymałam. Znowu spojrzałam na szatyna, ale nic nie mogłam poradzić na to, że był tak nieziemsko przystojny i niesamowicie mnie pociągał.
Minęły prawie dwa lata od rozstania z moim byłym chłopakiem, a także jedynym jakiego miałam. Kochałam go bardzo, ale on mnie nie. Gdyby darzył moją osobę miłością, nie zdarzyłoby się to, co zmieniło mój pogląd na mężczyzn. Może pora zakochać się ponownie?
- Skoro już tak siedzimy przy tym samym stoliku, to nie wypada, żeby nie zamienić ani jednego słowa. – Zaczął spokojnie, przy czym czarująco poruszał brwiami. Kąciki moich ust lekko uniosły się w górę. Miał być to delikatny uśmiech, ale wyszło raczej coś zupełnie innego. – Jestem León – Wyciągnął w moją stronę rękę, lecz byłam bardzo roztargniona i dopiero po chwili zorientowałam się, że jego cudne, malinowe usta wypowiedziały kilka słów w moim kierunku.
- Violetta – moja dłoń natychmiastowo uścisnęła jego. Serce aż podskoczyło mi do gardła, wraz z uczuciem jego dotyku. Jakby moje ciało właśnie udawało się do nieba, po chmurach z waty cukrowej.
Czas tak szybko przemija, a ja wpatrzona w Leóna jak w obrazek siedziałam, wysłuchując historii jego życia. Zdołał mi zaufać w tak krótkim czasie. W końcu opowiedzenie całego, swojego życiorysu to już zaufanie, prawda?
- Przestało padać – wysunęłam machinalnie dłoń po stole, aż znalazła się blisko niego. Uśmiechnął się i położył swoją rękę na moją. Poczułam jak każda komórka mojego ciała drży z podniecenia.
W nim coś jest… Coś co mnie przyciąga do niego jak magnes. Tylko, co to takiego?
Ściskam mocno powieki, żeby nie przedarły się przez nie łzy. Na nic to się jednak zdaje. Słona woda spływa kropla po kropli po moich bladych policzkach, mocząc przy tym satynową poszwę mojej poduszki. Rozchylam lekko usta, aby wziąć głęboki oddech. Siadam na łóżku podciągając kolana pod brodę i natychmiast wlepiam wzrok w widok naprzeciw mnie. A dokładniej na zdjęcie osadzone na powierzchni komody stojącej tam. Ja i On. Uśmiechnięci. Wtuleni w siebie.
Wstaję i wychodzę z pokoju, nie mogąc znieść tej cholernej presji ciążącej na mnie. Mam poczucie winy. Mogłam przecież temu zapobiec.
- Dlaczego tego nie zrobiłaś? – Słyszę nikły szept w mojej głowie.
- Nie wiedziałam, że to się tak skończy, nie rozumiesz? – Czuję się jak wariatka, mówiąc do głosu z mojego umysłu.
Trząsam głową, aby odgonić od siebie złe myśli. Schodzę po drewnianych schodach. Słychać pode mną skrzypienie, ale szybko ucicha, gdy znajduję się już na parterze. Udaję się do kuchni i z białej lodówki stojącej w rogu biorę karton soku jabłkowego. Upijam łyk i odkładam napój na półkę. Z lekkim trzaśnięciem zamykam lodówkę. Na jej drzwiach spostrzegam kolejne zdjęcie naszej dwójki. Ile ja ich mam w całym tym domu?! Łzy ponownie płyną po mojej twarzy. To wszystko jest dla mnie za trudne.
Idę na korytarz. Wsuwam na nogi buty i zakładam na siebie kurtkę z kapturem. Wychodząc chwytam w rękę telefon i klucze. Podchodzę do auta stojącego na podjeździe. Wsiadam do środka i wkładam kluczyki do stacyjki. Silnik odpala, przez chwilę wyczuwam zapach benzyny, który zaraz ustaje.
Deszcz pada coraz intensywniej i nie widzę drogi przed sobą. Zatapiam się w wspomnieniach. Tęsknota sprawia, że czuję jakby wokół mojego serca zacieśniała się pętla. Ono się dusi. Nie ma czym oddychać. Miłość była tlenem, a miłości już nie ma. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Kim my właściwie jesteśmy? – Zapytałam z delikatną niepewnością w głosie.
Siedzieliśmy na ciepłym piasku, wsłuchując się w szum fal. Słońce tonęło w gorącym morzu. Piękne, żarzące się niebo wyglądało jak z bajki. A mój książę siedział obok mnie, tylko nie wiedziałam, czy na pewno był „mój”.
Przerwałam moje głębokie wpatrywanie się w horyzont. Przeniosłam wzrok na jego usta. Przygryzał dolną wargę ścieśniając uścisk, którym mnie otulił.
- Jesteśmy chwilą. – Wypowiedział cicho w moje włosy i zaczerpnął w płuca wyczuwalną w powietrzu morską bryzę. – Chwilą, która przemija.
- León, ja nie o tym mówiłam… - Przymknęłam powieki i delikatnie się uśmiechnęłam, co chyba zauważył, bo cicho się zaśmiał.
- Wiem doskonale, o czym mówiłaś, ale pozwól mi skończyć to, co zacząłem. – Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i słuchałam bicia jego serca. – Wiesz, mówi się „żyj chwilą”, a my chwilą jesteśmy. No to może, razem stworzymy jedną chwilę, którą wspólnie przeżyjemy? – Do moich uszu doskonale docierało, co mówił, lecz moje serce tego nie pojęło. Czy on mi w ten sposób powiedział, że chce ze mną spędzić resztę życia? Czułam się tak ciężko, że nawet nie miałam siły ruszyć ustami i powiedzieć chociażby ‘Tak’, czy kiwnąć głową. Zasypiałam. Zaśmiał się cichutko, pogłaskał mnie po głowie i wyszeptał jeszcze kilka słów: - Słuchaj, bo teraz to serce bije tylko i wyłącznie dla Ciebie, Violu.
Słyszałam każdy wyraz, a potem poczułam jego ciepłe wargi stykające się z moim czołem.
A fale uderzały o brzeg, wiatr nucił coraz głośniejszą romantyczną melodię i mewy „śpiewające” do tej melodii uzupełniały krajobraz morski w lecie. My wtuleni w siebie byliśmy jedynie tłem dla tego cudownego widoku. Nic poza tym. Ale żyliśmy chwilą i nawet jako tło czuliśmy się najcudniej w świecie.
Jadę pustą drogę przed siebie. Nie wiem dokąd zmierzam. Zatrzymuję się na środku skrzyżowania, opuszczają mnie wszystkie siły. Moje ciemne tęczówki spowija gęsta mgła utkana ze słonych łez. Jedna za drugą zaczynają spływać po moich niegdyś rozgrzanych policzkach, zostawiając za sobą mokre ścieżki. Słyszę trąbienie samochodu, który czeka aż ruszę. Włączam światła awaryjne pozwalając kierowcy mnie wyprzedzić. Spoglądam w przednią szybę auta. Kładę głowę na kierownicy mocno uderzając rękoma w klakson.
Czuję się fatalnie. Jak by uleciała ze mnie dusza, zostawiając moją osobę samą na tym świecie - ponoć przyjaznym dla człowieka, a w rzeczywistości gorszym niż samo piekło.
Mija chwila zanim ponownie przekręcam kluczyk w stacyjce. Skręcam w lewo, kierując się do parceli osadzonej na końcu ulicy. Wokół mnie panuje ciemność. Tylko nieliczne latarnie rozświetlają drogę. Podjeżdżam na parking przy cmentarzu. Okropne miejsce odstrasza wiele osób, szczególnie o tej porze, mnie również, ale teraz strach jest niczym w porównaniu do rozpaczy, którą czuję głęboko w sercu. Wysiadam z auta, a na moją głowę spadają ciężkie krople deszczu. Wchodząc na teren cmentarza, zmierzam w doskonale znanym mi kierunku. Bywam tam praktycznie codziennie, a miejsce, w którym On spoczywa wyryte jest w mojej pamięci jak napis na nieśmiertelniku. Ósma alejka, drugi rząd, siódmy nagrobek od lewej.
Idę do niego.
Moje oczy szklą się, gdy widzę jeden, mały znicz. On jeden oświetla kilka alejek zatopionych w ciemnościach.
Podchodzę do miejsca, przez które wracają wspomnienia wywiercające dziurę w moim wpół martwym sercu. Klękam przed nagrobkiem, przesuwając zmarzniętymi palcami po szorstkich znakach piaskowych, z których ułożono kilka słów.
- Cześć, kochanie. – Szepczę, siadając na ławeczce, którą sama tam postawiłam. Nikt oprócz mnie nie zostaje w tym miejscu dłużej niż parę minut, więc ławka jest innym zbędna. – Pewnie się dziwisz, że jestem tutaj o tej porze… - Wdech i wydech – Nie mogłam spać, jak zwykle zresztą
Nie oczekuję odpowiedzi. Staram się przyzwyczaić do rozmów ze samą sobą, ale nawet po tylu miesiącach nie potrafię. To za trudne.
- Dziś mija rok odkąd nie ma Cię przy mnie. – Mówię cicho jakbym bała się go zbudzić ze snu. Ale i tak on się nie obudzi, nie przyniosę mu śniadania do łóżka, nie ucałuję jego policzka na „dzień dobry”, który będzie mnie drapał mało widocznym zarostem. JEGO już nigdy nie będzie.
Milknę na moment.
- León, powiedz mi jedno… Dlaczego
rozstania muszą tak boleć? Kiedy to się skończy? Jutro, pojutrze, za miesiąc
czy za rok? – Odpowiada mi głucha cisza, wbijająca się jak ciernie w moje
delikatne uszy.
Mój głos drży. Łzy spływają po twarzy, lądując na dłoniach ściśniętych jak do modlitwy.
Bo modlę się do Ciebie, najukochańszy.
- Już nie mogę znieść tego, że Cię nie ma. – Łzy zlewają się z deszczem. Tworzą swojego rodzaju strumyk. – Z każdym dniem tęsknię coraz bardziej. Nie potrafię żyć wśród tych ludzi. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie… - Wstrzymuję oddech – Co ja się dziwię? Przecież oni nie stracili miłości swojego życia.
Mój głos drży. Łzy spływają po twarzy, lądując na dłoniach ściśniętych jak do modlitwy.
Bo modlę się do Ciebie, najukochańszy.
- Już nie mogę znieść tego, że Cię nie ma. – Łzy zlewają się z deszczem. Tworzą swojego rodzaju strumyk. – Z każdym dniem tęsknię coraz bardziej. Nie potrafię żyć wśród tych ludzi. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie… - Wstrzymuję oddech – Co ja się dziwię? Przecież oni nie stracili miłości swojego życia.
- Dokąd mnie zabierasz? – Zaśmiałam się, wrzucając walizkę do bagażnika.
Czekałam na odpowiedź, podczas gdy León niósł z domu kolejną torbę wypełnioną po brzegi ciuchami należącymi do mnie.
- Po co Ci tyle ubrań? – Rzucił torbę na chodnik i chwycił moją rękę. – A to dokąd jedziemy jest niespodzianką. Dowiesz się na miejscu. – Przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął ustami mój zarumieniony policzek.
- Oh, jesteś okropny. – Tupnęłam nogą niczym małe dziecko. – Ale i tak Cię kocham.
Stanęłam bliżej niego. Unosząc się na palcach znalazłam się już wystarczająco blisko, żeby móc go pocałować. Ułożyłam swoją kruchą dłoń na jego karku, a on chwycił mnie w talii. Zbliżyłam swe usta do jego. Czułam jego pachnący miętą oddech na twarzy. Otworzyłam delikatnie usta i pozwoliłam mu wbić się w moje wargi. Całował mnie zachłannie, ale zarazem namiętnie. Oddawałam każdy pocałunek. Chciałam zachować każdą sekundę tego pięknego pocałunku.
- Chodźmy – Oderwałam się od niego i szepnęłam. Nie tajemnicą było, że byłam niesamowicie ciekawa, gdzie León chciał mnie zabrać.
León jak prawdziwy dżentelmen otworzył mi drzwi od strony pasażera, a kiedy wsiadłam do auta zamknął je.
Jechaliśmy w ciszy. Nie wiedziałam, czy to dobrze czy też źle. Spojrzałam na Leóna. Czułam jakby go nie było. Znaczy ciałem był obecny, ale duchem nie za bardzo.
- Musimy porozmawiać. – Ton jego głos, który jeszcze
kilkanaście minut wcześniej był przepełniony miłością i empatią w tamtej chwili
zmienił się na szorstki i zimny. Jeszcze te słowa, które wypowiedział,
przerywając męczącą ciszę. „Musimy porozmawiać” to najbardziej nieprzewidywalny
zlepek słów, który może zniszczyć wszystko, zaprzepaścić nadzieje, zabić
miłość.
- Teraz? – Zapytałam i momentalnie zaczęło mi się robić gorąco - O czym? – Starałam się nie pokazywać przerażenia, które rosło we mnie z każdą mijającą sekundą. Przeniosłam swoją dłoń na jego, trzymającą kurczowo kierownicę.
Nie zrobiłam niczego złego, więc nie miałam pojęcia skąd we mnie tyle strachu. Może to podświadomość dawała mi znać, że czeka mnie ból?
- Właściwie to ja będę mówił, a ty słuchaj, ale nie denerwuj się tak, kwiatuszku. – Posłał w moją stronę ciepły uśmiech. - Przecież nie chcę z Tobą zerwać. – Uff, co za ulga. W mojej głowie miotały się najróżniejsze myśli – w tym ta, o której wspomniał León. Byłam zagubiona. Skoro to nic strasznego, to dlaczego zaczął takim poważnym tonem?
- W takim razie o co chodzi? – Ścisnęłam mocniej jego rękę. Zagryzłam dolną wargę. Poczułam smak krwi w ustach.
- Nie wiem jak ubrać w słowa to, co chcę powiedzieć… - Zauważyłam, że ponownie zmienił ton na poważniejszy. Nerwowo zaczął jeździć palcem po wierzchu mojej ręki. Nadal był bardzo skupiony na drodze. – Ech, nie jestem zbyt romantyczny i z pewnością nie jest to odpowiednie miejsce na takie sprawy, ale chciałbym już mieć to za sobą. – Zaczerpnął głośno powietrza w płuca, a ja wpatrywałam się w jego twarz. Urocze dołeczki w policzkach, co chwilę pojawiały się i znikały, a usta otwierały się w celu powiedzenia czegoś lecz równie szybko się zamykały.
- León, do rzeczy. – Pośpieszałam go.
Widząc jego zakłopotaną minę zbliżyłam się do niego i cmoknęłam jego policzek. – No mów, skarbie. Bo się niecierpliwię. – Zachichotałam cicho i spostrzegłam, że kąciki jego ust pną się lekko do góry.
- Okey, teraz już nie ma odwrotu. – Szepnął do siebie i zjechał na pobocze. Silnik zgasł, a León wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie. Splótł nasze dłonie. Ściskał je bardzo mocno. – Violetto, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem w całym wszechświecie i zechcesz zostać moją Panią Verdas? – Wypowiedział cały czas patrząc mi w oczy. Zamarłam. Aż czułam jak gorące rumieńce wypływają na moją twarz. Milczałam chwilę, bo nagle zabrakło mi słów. Widziałam jak bardzo się stresował.
- Nie. – Rzekłam poważnie i wyswobodziłam dłonie z jego uścisku. Zaczęłam wpatrywać się w swoje paznokcie, ale kątem oka widziałam jak otwiera usta ze zdziwienia. Jego tęczówki zeszkliły się. Chyba zabolał go mój „żart”. Idiotka ze mnie.
- Ale dlaczego? – Wyszeptał bezradne. Głos miał przeraźliwie zrozpaczony. Poczułam dziwne ukłucie w okolicach serca. Spostrzegłam łzę, która wypłynęła spod jego powieki. Uniósł dłoń w górę, aby zetrzeć słoną wodę. Szybko zatrzymałam jego rękę i sama starłam kciukiem łzę, a następnie pogładziłam jego policzek.
- Leoś, ja tylko żartowałam. – Uśmiechnęłam się choć łzy płynęły po moich policzkach. – Od dnia kiedy Cię poznałam marzyłam o tym, aby Cię poślubić. Nie sądziłam, że aż tak poważnie potraktujesz ten mój okropny żart. Przepraszam. – Musnęłam delikatnie jego usta, a smutek z jego twarzy natychmiast się ulotnił.
- Czyli wyjdziesz za mnie? – Spytał z nadzieją i wielkim uśmiechem. Sama nie mogłam przestać się uśmiechać, gdy widziałam go takiego zadowolonego.
- Oczywiście, że za Ciebie wyjdę! – Pisnęłam z radości i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Moje serce biło jak oszalałe, jego - tak samo.
Nie tylko On, ale ja również byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Lecz szczęście często bywa ulotne, a w moim przypadku zwykle szczęśliwe chwile przemijają prędko i już nie wracają.
- Jedziemy? – Szepnęłam nadal słuchając jego serca, które w dalszym ciągu biło tylko dla mnie. Szkoda, że już nie długo…
- Tak, tak. – Cmoknął czubek mojej głowy i odsuwając mnie od siebie po raz kolejny ukazał mi rządek swoich perełek. Ciepło i miłość, które od niego biły w tamtej chwili mogłyby sprawić, że co najmniej pół tego strasznego świata zmieniłoby się na lepsze.
- Teraz? – Zapytałam i momentalnie zaczęło mi się robić gorąco - O czym? – Starałam się nie pokazywać przerażenia, które rosło we mnie z każdą mijającą sekundą. Przeniosłam swoją dłoń na jego, trzymającą kurczowo kierownicę.
Nie zrobiłam niczego złego, więc nie miałam pojęcia skąd we mnie tyle strachu. Może to podświadomość dawała mi znać, że czeka mnie ból?
- Właściwie to ja będę mówił, a ty słuchaj, ale nie denerwuj się tak, kwiatuszku. – Posłał w moją stronę ciepły uśmiech. - Przecież nie chcę z Tobą zerwać. – Uff, co za ulga. W mojej głowie miotały się najróżniejsze myśli – w tym ta, o której wspomniał León. Byłam zagubiona. Skoro to nic strasznego, to dlaczego zaczął takim poważnym tonem?
- W takim razie o co chodzi? – Ścisnęłam mocniej jego rękę. Zagryzłam dolną wargę. Poczułam smak krwi w ustach.
- Nie wiem jak ubrać w słowa to, co chcę powiedzieć… - Zauważyłam, że ponownie zmienił ton na poważniejszy. Nerwowo zaczął jeździć palcem po wierzchu mojej ręki. Nadal był bardzo skupiony na drodze. – Ech, nie jestem zbyt romantyczny i z pewnością nie jest to odpowiednie miejsce na takie sprawy, ale chciałbym już mieć to za sobą. – Zaczerpnął głośno powietrza w płuca, a ja wpatrywałam się w jego twarz. Urocze dołeczki w policzkach, co chwilę pojawiały się i znikały, a usta otwierały się w celu powiedzenia czegoś lecz równie szybko się zamykały.
- León, do rzeczy. – Pośpieszałam go.
Widząc jego zakłopotaną minę zbliżyłam się do niego i cmoknęłam jego policzek. – No mów, skarbie. Bo się niecierpliwię. – Zachichotałam cicho i spostrzegłam, że kąciki jego ust pną się lekko do góry.
- Okey, teraz już nie ma odwrotu. – Szepnął do siebie i zjechał na pobocze. Silnik zgasł, a León wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie. Splótł nasze dłonie. Ściskał je bardzo mocno. – Violetto, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem w całym wszechświecie i zechcesz zostać moją Panią Verdas? – Wypowiedział cały czas patrząc mi w oczy. Zamarłam. Aż czułam jak gorące rumieńce wypływają na moją twarz. Milczałam chwilę, bo nagle zabrakło mi słów. Widziałam jak bardzo się stresował.
- Nie. – Rzekłam poważnie i wyswobodziłam dłonie z jego uścisku. Zaczęłam wpatrywać się w swoje paznokcie, ale kątem oka widziałam jak otwiera usta ze zdziwienia. Jego tęczówki zeszkliły się. Chyba zabolał go mój „żart”. Idiotka ze mnie.
- Ale dlaczego? – Wyszeptał bezradne. Głos miał przeraźliwie zrozpaczony. Poczułam dziwne ukłucie w okolicach serca. Spostrzegłam łzę, która wypłynęła spod jego powieki. Uniósł dłoń w górę, aby zetrzeć słoną wodę. Szybko zatrzymałam jego rękę i sama starłam kciukiem łzę, a następnie pogładziłam jego policzek.
- Leoś, ja tylko żartowałam. – Uśmiechnęłam się choć łzy płynęły po moich policzkach. – Od dnia kiedy Cię poznałam marzyłam o tym, aby Cię poślubić. Nie sądziłam, że aż tak poważnie potraktujesz ten mój okropny żart. Przepraszam. – Musnęłam delikatnie jego usta, a smutek z jego twarzy natychmiast się ulotnił.
- Czyli wyjdziesz za mnie? – Spytał z nadzieją i wielkim uśmiechem. Sama nie mogłam przestać się uśmiechać, gdy widziałam go takiego zadowolonego.
- Oczywiście, że za Ciebie wyjdę! – Pisnęłam z radości i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Moje serce biło jak oszalałe, jego - tak samo.
Nie tylko On, ale ja również byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Lecz szczęście często bywa ulotne, a w moim przypadku zwykle szczęśliwe chwile przemijają prędko i już nie wracają.
- Jedziemy? – Szepnęłam nadal słuchając jego serca, które w dalszym ciągu biło tylko dla mnie. Szkoda, że już nie długo…
- Tak, tak. – Cmoknął czubek mojej głowy i odsuwając mnie od siebie po raz kolejny ukazał mi rządek swoich perełek. Ciepło i miłość, które od niego biły w tamtej chwili mogłyby sprawić, że co najmniej pół tego strasznego świata zmieniłoby się na lepsze.
Kiedy jechaliśmy
dalej niezręczna cisza nie była między nami mile widziana. Śmialiśmy się,
rozmawialiśmy. Robiliśmy wszystko, żeby choć na moment nie zawitało w aucie
milczenie.
Coś nam przerwało… Nagle naprzeciw nas na tym samym pasie co my znalazło się auto dostawcze. Zmierzało w naszym kierunku z ogromną prędkością.
- León, zrób coś! – Zaczęłam panikować. Strach przejął nade mną kontrolę. Bałam się, że to się źle skończy.
- Uspokój się, nie mogę zjechać na drugi pas! – Wykrzyczał, a ja się wzdrygnęłam. Widziałam to przerażenie w jego oczach. Bałam się jeszcze bardziej.
- Boże, on na nas jedzie! León, boję się. – W panice zaczęłam cicho zmawiać wszystkie znane mi modlitwy. Liczyłam, że łaska Boża nam pomoże. On zacisnął swoją dłoń na mojej i krzyknął coś co nie do końca zrozumiałam. Pochyliłam się w Jego kierunku i zagłębiłam w objęciach. Nie chcę pamiętać tego, co było dalej.
Coś nam przerwało… Nagle naprzeciw nas na tym samym pasie co my znalazło się auto dostawcze. Zmierzało w naszym kierunku z ogromną prędkością.
- León, zrób coś! – Zaczęłam panikować. Strach przejął nade mną kontrolę. Bałam się, że to się źle skończy.
- Uspokój się, nie mogę zjechać na drugi pas! – Wykrzyczał, a ja się wzdrygnęłam. Widziałam to przerażenie w jego oczach. Bałam się jeszcze bardziej.
- Boże, on na nas jedzie! León, boję się. – W panice zaczęłam cicho zmawiać wszystkie znane mi modlitwy. Liczyłam, że łaska Boża nam pomoże. On zacisnął swoją dłoń na mojej i krzyknął coś co nie do końca zrozumiałam. Pochyliłam się w Jego kierunku i zagłębiłam w objęciach. Nie chcę pamiętać tego, co było dalej.
Nasz krzyk,
zgrzyt gniotącej się blachy, tłuczona szyba, zapach benzyny i czegoś w podobie oleju
hamulcowego. I krew, którą widziałam ściekającą z mojej i Leóna twarzy. To
obraz często powracający w moich snach. Zbyt często. Ostatkami sił uniosłam się
lekko i spojrzałam na Niego. Oddychał ciężko. Żył. Był bardziej poturbowany niż
ja. Cholernie się o niego bałam.
Przeniósł na mnie wzrok i kaszlnął. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale natychmiast mu tego zabroniłam.
- Cichutko, nie mów nic. Zaraz przyjedzie pogotowie i zabiorą nas do szpitala. – Powiedziałam, a głos mi drżał z przerażenia tak, że obawiałam się iż niewiele zrozumiał z mojej wypowiedzi.
Piekące łzy skapywały po mojej twarzy wypalając ślady i zostawiając blizny, podobne do tych, który pozostawione zostały na moim sercu po tym zdarzeniu.
Słyszałam już dobiegające z daleka syreny. León tracił siły, ja również, ale nie dałam po sobie tego poznać. Nie mogłam.
- Violetta? – Ocknęłam się na moment z natłoku myśli, który zaprzątał mój umysł.
- Tak, kochanie? – Widziałam jak jego oczy traciły blask. Nie było w nich nawet cienia radości, która jeszcze kilka chwil wcześniej go nie odstępowała.
-Violu, pamiętaj, że cokolwiek się stanie to i tak będę Cię kochał najmocniej na świecie i nic tego nie zmieni. – Głos mu słabł z każdym wypowiedzianym słowem. Nie powstrzymywałam łez. Już nie dałam rady.
- Nie zasługuję na Ciebie. – Rozpłakałam się jak małe dziecko. – Kocham Cię, León. Naprawdę, tak bardzo Cię kocham. I nie wiem, co zrobię kiedy Cię stracę. Obiecaj, że mnie nie opuścisz! Nie zrobisz tego! – Odpływał. Jego wzrok stawał się nieobecny. A ja krzyczałam, płakałam , błagałam. Zanosiłam się aż od tego płaczu. Nie byłam w stanie zrobić niczego więcej.
- Obiecuję. – Szepnął – Pocałuj mnie, proszę.
Zbliżyłam wargi do niego i całowałam go do utraty tchu. Łzy mi przeszkadzały, ale widziałam też ciecz zbierającą się pod jego powiekami.
- Kocham Cię, Violetta. – Powiedział prawie niesłyszalnie, ale dotarło to do moich uszu.
To były ostatnie słowa, które wypowiedział. Znalazły swoje miejsce w mojej pamięci, a także w sercu. Gładziłam jego policzki. Patrzyłam jak zamyka oczy. Jak jego twarz blednie. Jak ulatuje z niego życie.
- Ja też Cię kocham, León. – Ostatni raz ucałowałam jego usta. Były już chłodne i przybrały jasnofioletowy kolor.
Słyszałam karetkę, kilku lekarzy mówiących coś do mnie, ale nie odpowiadałam. Straciłam przytomność.
Przeniósł na mnie wzrok i kaszlnął. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale natychmiast mu tego zabroniłam.
- Cichutko, nie mów nic. Zaraz przyjedzie pogotowie i zabiorą nas do szpitala. – Powiedziałam, a głos mi drżał z przerażenia tak, że obawiałam się iż niewiele zrozumiał z mojej wypowiedzi.
Piekące łzy skapywały po mojej twarzy wypalając ślady i zostawiając blizny, podobne do tych, który pozostawione zostały na moim sercu po tym zdarzeniu.
Słyszałam już dobiegające z daleka syreny. León tracił siły, ja również, ale nie dałam po sobie tego poznać. Nie mogłam.
- Violetta? – Ocknęłam się na moment z natłoku myśli, który zaprzątał mój umysł.
- Tak, kochanie? – Widziałam jak jego oczy traciły blask. Nie było w nich nawet cienia radości, która jeszcze kilka chwil wcześniej go nie odstępowała.
-Violu, pamiętaj, że cokolwiek się stanie to i tak będę Cię kochał najmocniej na świecie i nic tego nie zmieni. – Głos mu słabł z każdym wypowiedzianym słowem. Nie powstrzymywałam łez. Już nie dałam rady.
- Nie zasługuję na Ciebie. – Rozpłakałam się jak małe dziecko. – Kocham Cię, León. Naprawdę, tak bardzo Cię kocham. I nie wiem, co zrobię kiedy Cię stracę. Obiecaj, że mnie nie opuścisz! Nie zrobisz tego! – Odpływał. Jego wzrok stawał się nieobecny. A ja krzyczałam, płakałam , błagałam. Zanosiłam się aż od tego płaczu. Nie byłam w stanie zrobić niczego więcej.
- Obiecuję. – Szepnął – Pocałuj mnie, proszę.
Zbliżyłam wargi do niego i całowałam go do utraty tchu. Łzy mi przeszkadzały, ale widziałam też ciecz zbierającą się pod jego powiekami.
- Kocham Cię, Violetta. – Powiedział prawie niesłyszalnie, ale dotarło to do moich uszu.
To były ostatnie słowa, które wypowiedział. Znalazły swoje miejsce w mojej pamięci, a także w sercu. Gładziłam jego policzki. Patrzyłam jak zamyka oczy. Jak jego twarz blednie. Jak ulatuje z niego życie.
- Ja też Cię kocham, León. – Ostatni raz ucałowałam jego usta. Były już chłodne i przybrały jasnofioletowy kolor.
Słyszałam karetkę, kilku lekarzy mówiących coś do mnie, ale nie odpowiadałam. Straciłam przytomność.
Otworzyłam oczy.
Otaczała mnie biel. Zorientowałam się, że byłam w szpitalu. Po kilkudziesięciu
sekundach wróciło do mnie także to, co się wydarzyło. Przypomniał mi się León…
Pod powiekami czułam łzy chcące wydostać się na zewnątrz. Pozwoliłam im
wypłynąć. Spojrzałam w bok i ujrzałam Francescę. Siedziała z kolanami podciągniętymi
do brody, a i twarz miała ukrytą między nimi. Docierał do mnie tylko jej stłumiony
szloch.
- Fran… - Wydobyłam z siebie cichy dźwięk. Dziewczyna natychmiastowo podniosła głowę. Była zapłakana. Miała podpuchnięte oczy i zaczerwienione spojówki.
- Violetta, obudziłaś się! – Rzekła z udawaną radością. Znałam ją zbyt dobrze, żeby nie poznać, że cierpi. – Spałaś tylko dwa dni, ale bardzo się o Ciebie martwiłam. – Złapała moje ręce. Wyglądała jakby coś przede mną ukrywała.
- A co z Leónem? – Spytałam o to, o co chciałam zapytać od początku. Jego stan interesował mnie bardziej niż mój. – Wszystko z nim w porządku? – Francesca spuściła wzrok na podłogę. Widziałam jak łzy z jej oczy skapywały na ziemię.
- On… on nie żyje, Violu. Tak bardzo mi przykro. – Świat mi się zawalił. Choć przypuszczałam, że po tym jak zasnął w aucie już się nie obudził to i tak tliła się we mnie jakaś nadzieja, że On jednak żyje. Jednak ktoś zgasił tą nadzieję.
Wraz z nim umarła połowa mojego serca. Połowa mnie.
Zaczęłam intensywnie wpatrywać się w okno. Na niebie kłębiły się gęstwiny ciemnych chmur, przypominając mi o tamtym zdarzeniu, gdy moje życie właśnie zostało zasłonięte przez ciemne, burzowe chmury.
Leżałam wgapiając się w to ciemne niebo, a łzy płynęły i płynęły…
- Fran… - Wydobyłam z siebie cichy dźwięk. Dziewczyna natychmiastowo podniosła głowę. Była zapłakana. Miała podpuchnięte oczy i zaczerwienione spojówki.
- Violetta, obudziłaś się! – Rzekła z udawaną radością. Znałam ją zbyt dobrze, żeby nie poznać, że cierpi. – Spałaś tylko dwa dni, ale bardzo się o Ciebie martwiłam. – Złapała moje ręce. Wyglądała jakby coś przede mną ukrywała.
- A co z Leónem? – Spytałam o to, o co chciałam zapytać od początku. Jego stan interesował mnie bardziej niż mój. – Wszystko z nim w porządku? – Francesca spuściła wzrok na podłogę. Widziałam jak łzy z jej oczy skapywały na ziemię.
- On… on nie żyje, Violu. Tak bardzo mi przykro. – Świat mi się zawalił. Choć przypuszczałam, że po tym jak zasnął w aucie już się nie obudził to i tak tliła się we mnie jakaś nadzieja, że On jednak żyje. Jednak ktoś zgasił tą nadzieję.
Wraz z nim umarła połowa mojego serca. Połowa mnie.
Zaczęłam intensywnie wpatrywać się w okno. Na niebie kłębiły się gęstwiny ciemnych chmur, przypominając mi o tamtym zdarzeniu, gdy moje życie właśnie zostało zasłonięte przez ciemne, burzowe chmury.
Leżałam wgapiając się w to ciemne niebo, a łzy płynęły i płynęły…
- Niedawno była rozprawa. – Zaczynam cicho. Ciężko mi mówić o tym człowieku, który przez to, że się nachlał, odebrał mi to, co miałam najcenniejsze – Leóna. – Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym pod wpływem alkoholu dostał piętnaście lat. Rozumiesz? Dostał jedynie piętnaście lat odsiadki, a i tak zapewne wyjdzie po kilku za dobre sprawowanie. Co to w ogóle ma być? Przecież ta „kara” mi Ciebie nie zwróci… - Nie potrafię powstrzymywać emocji. Jedno zdanie wykrzykuję, a następne wyszeptuję.
Siedzę z twarzą ukrytą w dłoniach. Nagle przypominam sobie o pierścionku. Zaręczynowym. Wyciągam z kieszeni bluzy małe, bordowe pudełeczko. Otwieram je i patrzę z ciekawością na element znajdujący się w wnętrzu. Złoty pierścionek z średniej wielkości oszlifowanym diamentem, osadzonym na środku. Skąd On wiedział, że mi się spodoba? Nakładam pierścionek na palec i wpatruję się w niego. León miał naprawdę świetny gust.
- Kochanie, lekarze w Twojej kurtce znaleźli pierścionek. Zgaduję, że był przeznaczony dla mnie. - Śmieję się cicho. – Za każdym razem, kiedy tu przychodziłam, zapominałam go zabrać. Ale ostatnio włożyłam go do kieszeni i o, mam go przy sobie. Jest naprawdę śliczny. Dziękuję Ci. Za wszystko. – Ściągam pierścionek i wstaję z ławeczki. Podchodzę bliżej nagrobka. Gładzę palcami Jego zdjęcie, znajdujące się na kamiennej płycie. Wkładam element biżuterii do pudełeczka i stawiam za bukietem czerwonych róż, które ktoś przyniósł.
- Miej go przy sobie. Nie potrzebuję żadnego pierścionka, żeby wiedzieć kogo kocham. Moje serce należy do Ciebie, a Twoje do mnie. Niedługo się spotkamy.
Uśmiecham się gorzko. Stoję i zmawiam modlitwę, której nauczyła mnie mama, gdy byłam mała. Nigdy jej nie zapomniałam. Nawet zmawialiśmy ją razem z Leónem wieczorami. Teraz zmawiam ją sama. Jest bardzo cicho. Wiatr ustał. A ja cichszym głosem cytuję modlitwę.
Siedzę z twarzą ukrytą w dłoniach. Nagle przypominam sobie o pierścionku. Zaręczynowym. Wyciągam z kieszeni bluzy małe, bordowe pudełeczko. Otwieram je i patrzę z ciekawością na element znajdujący się w wnętrzu. Złoty pierścionek z średniej wielkości oszlifowanym diamentem, osadzonym na środku. Skąd On wiedział, że mi się spodoba? Nakładam pierścionek na palec i wpatruję się w niego. León miał naprawdę świetny gust.
- Kochanie, lekarze w Twojej kurtce znaleźli pierścionek. Zgaduję, że był przeznaczony dla mnie. - Śmieję się cicho. – Za każdym razem, kiedy tu przychodziłam, zapominałam go zabrać. Ale ostatnio włożyłam go do kieszeni i o, mam go przy sobie. Jest naprawdę śliczny. Dziękuję Ci. Za wszystko. – Ściągam pierścionek i wstaję z ławeczki. Podchodzę bliżej nagrobka. Gładzę palcami Jego zdjęcie, znajdujące się na kamiennej płycie. Wkładam element biżuterii do pudełeczka i stawiam za bukietem czerwonych róż, które ktoś przyniósł.
- Miej go przy sobie. Nie potrzebuję żadnego pierścionka, żeby wiedzieć kogo kocham. Moje serce należy do Ciebie, a Twoje do mnie. Niedługo się spotkamy.
Uśmiecham się gorzko. Stoję i zmawiam modlitwę, której nauczyła mnie mama, gdy byłam mała. Nigdy jej nie zapomniałam. Nawet zmawialiśmy ją razem z Leónem wieczorami. Teraz zmawiam ją sama. Jest bardzo cicho. Wiatr ustał. A ja cichszym głosem cytuję modlitwę.
Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Strzeż duszy, ciała mego,
zaprowadź mnie do żywota wiecznego.
Amen.
Gdy kończę robię znak krzyża. Klękam na jednym kolanie przed
nagrobkiem i już mam odchodzić, ale zatrzymuję się odwracam. Myślę. Po policzku błądzi jedna,
samotna łza.
- Mogę chodzić, biegać, śpiewać. Mogę śnić, śmiać się, robić tysiące rzeczy, przez cały dzień, jakby nigdy nic. Ale moje serce zawsze będzie biło w rytm Twojego imienia. – Szepczę, ścierając z twarzy łzy. - Kocham Cię, León. – Mówię wyraźnie. Odchodzę. Tylko tyle potrafię.
Kieruję się do bramy i wychodzę z cmentarza. Wsiadam do samochodu. Zaczerpuję powietrza i głośno je wypuszczam. Przekręcam kluczyk w stacyjce. Samochód rusza. Wyłączam myślenie i naciskam mocniej na pedał gazu. Na liczniku widzę prędkość prawie sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Gdy myślenie na powrót się włącza jest już za późno. Hamulec nie reaguje. Przede mną ciemność. Z ogromną siłą w coś uderzam. Nic już nie czuję.
Umarłam?
- Mogę chodzić, biegać, śpiewać. Mogę śnić, śmiać się, robić tysiące rzeczy, przez cały dzień, jakby nigdy nic. Ale moje serce zawsze będzie biło w rytm Twojego imienia. – Szepczę, ścierając z twarzy łzy. - Kocham Cię, León. – Mówię wyraźnie. Odchodzę. Tylko tyle potrafię.
Kieruję się do bramy i wychodzę z cmentarza. Wsiadam do samochodu. Zaczerpuję powietrza i głośno je wypuszczam. Przekręcam kluczyk w stacyjce. Samochód rusza. Wyłączam myślenie i naciskam mocniej na pedał gazu. Na liczniku widzę prędkość prawie sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Gdy myślenie na powrót się włącza jest już za późno. Hamulec nie reaguje. Przede mną ciemność. Z ogromną siłą w coś uderzam. Nic już nie czuję.
Umarłam?
To tak, jakbyś krzyczał,
ale nikt Cię nie słyszy.
Czujesz się zawstydzony,
że ktoś może być tak ważny,
że bez niego jesteś nikim.
Nikt nigdy nie zrozumie, jak bardzo to boli.
Czujesz się tak beznadziejnie,
ale nic nie może Cię ocalić.
A kiedy jest już po wszystkim,
niemal pragniesz, żeby te wszystkie złe rzeczy powróciły,
bo razem z nimi przyjdą też dobre.
__________________________________________
Hej, miśki! Przybyłam do Was z kolejnym partem po tak długim czasie. Głupia ja.
Przepraszam Justyno, że dedykuję Ci coś takiego, wybaczysz? :c
Was też przepraszam za to, że publikuję coś po tak długiej przerwie, o tak nieludzkiej porze jaką jest 2:50 w nocy, do tego takie beznadziejne coś. Jedno, wielkie pomieszanie z poplątaniem xD
No cóż, za tydzień koniec wakacji, więc nie wiem kiedy ja coś dodam. Leń ze mnie, niestety :/
Ryczałam jak pisałam fragment ze śmiercią Leóna. Tak, jestem psychiczna :)
Wybaczcie ewentualne błędy, ale dopiero co skończyłam to pisać i jestem śpiąca.
Do następnego :*
P.S. Byłoby nam miło gdybyście komentowali nasze party :) Chociażby jedno słowo, a ucieszyłoby nas niezmiernie :]
P.S. Byłoby nam miło gdybyście komentowali nasze party :) Chociażby jedno słowo, a ucieszyłoby nas niezmiernie :]
Cześć, skarbie! Ja jeszcze nie śpię, musiałam przeczytać parcika.
OdpowiedzUsuńNie dość, że chce mi się spać, to jeszcze mam w oczach łzy, naprawdę. Prześliczny part, dziękuję za dedykację <3 To teraz coś na pocieszenie - zakładamy chórek śpiewający pieśni biesiadne na urodzinach (w tym miejscu powinna pojawić się emotka z twittera, płacz ze śmiechem, jak ja to nazywam xd). Przypomniało mi się ratowanie człowieka i jak Nicola przypadkiem Tobą walnęła o grzejnik podczas densów (biedny grzejnik, widziałam jego ból na filmiku). Dobra, lecimy dalej.
Cudowny początek, nieprawdaż? :33 Ale ta część niżej jest jeszcze lepsza, słoneczko. Nie płacz, jak będziesz czytać znowu parta, jak masz w zwyczaju, kiedy ci się nudzi. No i następnym razem jak masz uśmiercać Leóna, to wyobraź sobie pszylepę albo żabojada. Chociaż może pszylepy lepiej nie, bo pójdziesz z siekierą i Jorge się załamie po stracie ukochanej (w tym miejscu również minka z twittera).
Justyno, jak oficjalnie (oh stop it, you). Nie wybaczę Ci, bo co mam wybaczać, lepiej idź spać, bo już Ci się na mózg rzuca bardziej niż kiedykolwiek.
Słaba jesteś, tylko 2:50 ://// Powinnaś do 5 rano siedzieć, co najmniej.
Tak, jesteś psychiczna. Zjadłaś ciasto o 1:42? Bo Ci przypomniałam, ale nie wiem czy zjadłaś.
Dobra, idę spać, bo zaraz ja umrę, bo ty się wylegujesz po 'pracy'.
Buziaczki, Twój Skarbek :3
PS. Wspominałam, że też Cię kocham? <3
Słońce Ty moje, dopiero odpowiadam, bo wcześniej mi się nie chciało xD
UsuńTy miałaś tylko łzy w oczach, a ja ryczałam, pisząc to ;-; Czemu jeszcze nie jestem w psychiatryku? .-.
Trzeba wymyślić nazwę chórku xd Nadal nie pamiętam, że walnięto mną o grzejnik. W tym picolo coś było, nie zaprzeczaj!
Pszylepa zginie marnie!
napisałam 'Justyno' bo 'matkoojcze' to tak trochę dziwnie XD
Coś Ci powiem: NIE ZJADŁAM CIASTA ;-;
Dobranoc :*
PS. Nie wspominałaś xD ♥
Leónetta to moje ulubiona para! Cudno! ♥
OdpowiedzUsuńPrzepiękny aż się popłakałam ._.
Masz wielki talent! Nie wiem, co bym mogła napisać. Piękne!
Weny życzę! <3
I mam jedną prośbę. Dopiero zaczynam blogować i czy mogłabyś mi napisać, czy się sprawdzam? Twój komentarz dużo by dla mnie znaczył. Po prostu jakbyś mogła to napisz mi, czy to ma sens, czy mam dobie odpuścić. Dziękuję ♥
http://zyli-dlugo-i-szczesliwe.blogspot.com/
Dziękuję za miłe słowa i ogólnie za komentarz <3
UsuńNie pogniewasz się jak zajrzę tam później? :) Oczywiście zostawię po sobie ślad ;]
Kilka dni temu, weszłam tutaj przez przypadek. Przeczytałam Parta i się popłakałam, a ja naprawdę płaczę bardzo rzadko. Trudno jest mnie wzruszyć, tylko nielicznym się to udaje. Ale przeczytałam to cudo i się popłakałam. Ta historia, zostaje na dłużej w mojej pamięci. Nawet dzisiaj, wróciłam tutaj, przeczytałam sobie jeszcze raz i postanowiłam skomentować. Pozostawić po sobie jakiś ślad. Niby prosta historia, ale piękna w swojej prostocie, a ja kocham prostotę. Ona przyciąga i pozostawia po sobie ślad. Szczęście bywa ulotne, tak po prawda. Bardzo często przychodzi tylko na chwilę, aby potem zamienić się w nicosć. Tak było w przypadku szczęścia Violetty. Wraz z pojawienie się Leona w jej życiu - zagościło szczęście. Wprowadził do jej życia kolory. Wiele kolorów. Dzięki niemu - znowu się uśmiechała. Mieli siebie. Byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. W ten deszczowy dzień, kiedy go poznała - dostała swoje prywatne słoneczko, które przez tak długi czas, świeciło tylko dla niej. Ale szczęście ma to do siebie, że nie trwa wiecznie. Słońce Violi odeszło, schowało się za chmurami i podziwiało ją już tylko z ukrycia, ale ona nie dawała sobie z tym rady. Tak naprawdę, nie da się pogodzić ze śmiercią ukochanej osoby, nawet jakby, minęło kilka lat. Tak było w przypadku Violi, mimo upływu czasu, nie dotarło do niej, że jej ukochanego nie ma już przy niej. Był, ale w jej sercu. Dla niej to jednak było za mało.. Chciała znowu być blisko niego. I prawdopodobnie się znalazła. Czy teraz jest szczęśliwa? Zapewne tak, bo jest teraz przy swoim Słoneczku. Na nowo jest szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńIch pożegnanie było wspaniałe. Przepiękne.
Milagros, odwaliłaś kawał świetnej roboty.
Ściskam Cię mocno, Ag <3
Przeczytałam ten komentarz już kilka razy i nadal nie potrafię uwierzyć w to, co widzę :o Po prostu nie wierzę, że tak utalentowana pisarka, znana w całych internetach zostawiła swoją wypowiedź tutaj - pod moim partem.
UsuńPrzepraszam za te wylane łzy :c Ale też bardzo dziękuję za Twój komentarz, to dla mnie wiele znaczy <3
Mam nadzieję, że zawitasz tu na dłużej ;)
A właśnie, nie wiem jakim cudem, ale dopiero wczoraj dostałam się na Twojego bloga i muszę nadrobić rozdzialiki ^^ Możesz spodziewać się paru słów ode mnie pod najnowszym rozdziałem ;*
No to na koniec jeszcze raz bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za komentarz ♥
Że ja niby znana w całych internetach? :d Coś Ci się moja droga, pomyliło, ani ja znana, ani ja utalentowana. Musiałaś mnie chyba z kimś pomylić :)
UsuńI nie masz mi za co dziękować. Takie cuda należy komentować :)
I oczywiście jak tylko sobie nie zapomnę, znajdziesz się u mnie w moich motylkach :)
Dopiero co odkryłam tego bloga i już go kochamm ;*****
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawdę wspaniałą historię ;****
Na stówę bd tu częściej zaglądąła ;***
I teraz pytanie do cb ;**
Weszłabyś do mnie i oceniła mój blog ?
Bo zależy mi o opinii od tak wspaniałej bloggerki.
leonettaaq.blogspot.com
Mam nadzieję że skomentujesz i dodasz się do obserwatorów.
Kocham ;***