19.02.2014

[One Part] #6 Marcesca: Przysięgam, tyle miłości, co w jego oczach, nie widziałam jeszcze nigdzie.

  Wszystko powinno pójść jak z płatka. "Zbrodnia" prawie idealna. Francesca już od dawna szykowała się do kolejnego wybryku. Jeden malutki błąd, a po raz kolejny zostanie aresztowana. Wtedy jej rodzice nie będą zadowoleni i zrobią z nią porządek. Panna Caviglia, pomimo tego, że miała zaledwie 17 lat,  już dwa razy wylądowała na komisariacie za drobne akcje, a trzeci raz kosztowałby jej rodziców sporo nerwów.
Jej długie, czarne włosy, które zazwyczaj opadały kaskadami na jej wąskie ramiona, dziś zostały wyjątkowo spięte w warkocza. W ciemnych oczach odbijał się blask księżyca, było bowiem  już po północy. Ubrana w czarny maskujący strój, szła za swoim przyjacielem.
Wcześniej była grzeczną nastolatką. Wszystko zmieniło się po śmierci jej siostry - Loreen. Zaczęła się buntować i zachowywać jak rozkapryszona dziewczynka - zmieniła się nie do poznania. Wymykała się z domu, późno do niego wracała, pyskowała rodzicom, jednak nigdy nie zapaliła papierosa ani nie wypiła kropli alkoholu. Nawet zmieniła jakimś cudem zachowanie jej wiernego kompana - Anthonego.
Tej nocy miała razem ze swoim przyjacielem wkraść się do szkoły aby zrobić mały bałagan w gabinecie dyrektora. Kilka minut przed północą spotkali się w parku w pobliżu szkoły i zaczęli działać. Weszli przez specjalnie otwarte okno w sali chemicznej i starali się jak najciszej dotrzeć do pomieszczenia na końcu korytarza. Kiedy wpadli do pomieszczenia pootwierali szafki i wysypali z nich wszystkie dokumenty, wylali na nie kawę, rozwalili faks, no i na koniec wybili okno.
Kiedy źle się zachowywała albo coś odwalała czy broiła, czuła ulgę. Wtedy zapominała o przykrej sytuacji sprzed roku. Czuła się wolna.
Zadowoleni mieli zamiar w spokoju opuścić pokój, ale nie poszło im po ich myśli. Usłyszeli kroki. Szybko poderwali się z miejsc i w pośpiechu opuścili gabinet po czym się  rozdzielili. On wyskoczył przez okno w łazience, zaś ona wydostała się przez okno w damskiej szatni sportowej. Na szczęście była na pierwszym piętrze, więc nic sobie nie zrobiła. Następnie pobiegła nad jezioro w parku, gdzie miała spotkać się z Anthonym w razie nagłych zmian.  Po 15 minutach nadal go nie było, ale w pewnym momencie otrzymała wiadomość:

Od: Anthony
Nie martw się o mnie, jestem cały. Biegnij do domu. A.

Od razu zerwała się do biegu i skierowała się do domu.

Na zegarku dochodziła druga w nocy. Wspięła się na balkon, którym mogła dostać się do swojego pokoju. Nie wiedziała co jeszcze ją czeka. W pokoju czekali na nią rodzice. Osłupiała na ich widok:
-Mamy już tego serdecznie dość. Wiemy, że to pewnie przez śmierć Loreny, ale powinnaś spróbować to opanować. Zastosujemy wobec ciebie inne środki, o których dowiesz się rano. A teraz idź spać, dobranoc - powiedział ze srogą miną jej ojciec.
Wyszli z jej pokoju, a ona zdezorientowana oparła się o szafkę. "Co się właśnie stało? Co zrobią jej rodzice? Ma się bać?" to tylko niektóre z pytań, które krążyły jej wtedy w głowie.

Promienie słońca leniwie wpadały przez okno. Przetarła oczy i rozejrzała się po pokoju. Sięgnęła po swoją komórkę, ale nie znalazła jej na etażerce. Zdziwiła się trochę, bo zanim szła spać to ją tam odkładała. Postanowiła, że później jej poszuka, bo była strasznie głodna. Wstała i wykonała poranne czynności a potem zeszłą na dół w celu przygotowania śniadania.  Zrobiła sobie kilka kanapek i kubek gorącej herbaty.
          Wróciła do swojego pokoju i chciała zabrać z półki swojego laptopa, jednak go tam nie było. Po raz kolejny się zdziwiła. Stwierdziła, że spyta się rodziców gdzie są jej rzeczy i zaczęła spożywać przygotowany posiłek.
Kiedy rodzice Włoszki wrócili do domu, ona od razu zbiegła na dół. Rosalinda i Gregory zaprosili ją do salonu. Wiedziała, że rozpocznie się poważna rozmowa:
-Nadarzyła się idealna okazja. W twojej szkole planują wymianę uczniowską i ty weźmiesz w niej udział. Wysyłamy Cię do szkoły z internatem na najbliższy rok - powiedziała na jednym wdechu mama Francesci.
-Wylatujesz z Włoch w przyszłym tygodniu. Lecisz do Meksyku. Do tego czasu masz szlaban, dlatego zabraliśmy Ci komórkę, laptopa i MP4 - zakomunikował Gregory.
-To jest jakiś żart, prawda? - Rosalinda pokręciła przeciwnie głową. - Czy wyście powariowali?! Nienawidzę was! - z płaczem pobiegła do swojego królestwa.

Minął tydzień. Francesca oswoiła się już z myślą, że najbliższy czas spędzi w Ameryce Łacińskiej. Dziewczyna przez te siedem dni praktycznie nie odzywała się do swoich rodziców. Nadal nie rozumiała czemu ma się tam uczyć. Co z tego, że to niby jakaś wymiana uczniowska... To kompletnie bez sensu, żeby własne dziecko rzucać na głęboką wodę. Jest prawie pełnoletnia, ale bez przesady.
Według jej rodziców miała dostać nauczkę. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie będzie chciała wyjeżdżać. Nie potrafili sobie poradzić z nastolatką, więc wspólnie stwierdzili, że zamieszkanie w szkole z internatem tysiące kilometrów od domu nauczy ją samodzielności i dyscypliny.
Spakowana czekała na dole aż przekroczy próg tego domu i stąd wyjedzie. Starała się znaleźć jakieś plusy wyjazdu i parę się znalazło. Może poznać wielu nowych ludzi i znaleźć przyjaciół. Tutaj miała tylko Anthonego. Poćwiczy język hiszpański. Uczyła się go już od małego, więc porozumiewanie w tym języku nie sprawi jej problemu. Wyrwie się z domu, tego przeklętego miejsca. Wiele razy proponowała rodzicom wyprowadzkę, ale nie udało jej się ich przekonać. Z tym domem wiąże wiele wspomnień, które wolałaby wyrzucić z głowy.
Bardzo ją boli kiedy ktoś mówi o Lorenie. Wtedy wszystko wraca i ma ochotę skończyć ze swoim życiem. Nie zrobiła nigdy tego, bo bała się śmierci. Kiedy jej siostra zmarła, zaczęła odczuwać ogromna pustkę. Straciła drugą połówkę siebie.
Były bardzo podobne. Uwielbiały słuchać razem muzyki, czasami wspólnie grały na gitarze. Zawsze się ze sobą trzymały i nie opuszczały siebie na krok. Pomimo, że miały osobne pokoje często w nocy przesiadywały razem i zajadały się słodyczami. W weekendy oglądały razem filmy. Najczęściej włączały komedie, bo uwielbiały się razem śmiać. Znały się na wylot, powierzały sobie sekrety. Zachowywały się jak najlepsze przyjaciółki.
Wszyscy je lubili, miały mnóstwo znajomych, ale po śmierci Loreen wszyscy odwrócili się od Francesci. Został tylko Anthony.
Ostatnim i chyba najlepszym plusem było to, że w końcu znalazłaby prawdziwą miłość. Jej dotychczasowi chłopacy byli totalnymi kretynami. Było ich niewielu, ale zawsze coś. Żaden z nich nie nadawał się na tego jedynego. A Anthony? On był tylko i wyłącznie kumplem i nikim więcej. Zawsze się dogadywali i bardzo lubili, ale nie wyobrażali sobie siebie jako pary.
Po dotarciu na lotnisko pożegnała się z rodzicami i ruszyła do odprawy. Nadal miała im za złe, że musi przenieść się do szkoły z internatem, ale cząstka jej mówiła, że rodzice podjęli dobrą decyzję. Nauka w Meksyku to kolejny krok ku dorosłości, ale nie tylko. Z pewnością się jej tam spodoba i być może zostanie na dłużej.

Po kilkunastu godzinach lotu nareszcie wysiadła z samolotu i zaczęła kroczyć po meksykańskiej ziemi. Ciepłe powietrze muskało jej twarz i zaczęła żałować, że ubrała bluzkę na długi rękaw i jeansy. W Europie było znacznie chłodniej.
Na lotnisku w Guadalajarze, jak zapowiedziano, czekała na nią pani Maria - dyrektorka szkoły:
-Witaj Fran w Meksyku! - przywitała się z nią na oko trzydziestoletnia blondynka.
-Dzień dobry - odparła niepewnie dziewczyna.
-Chodź do samochodu, zanim dotrzesz do szkoły musimy przejechać parę kilometrów. Przy okazji opowiem Ci trochę o szkole - powiedziała ze spokojem dyrektorka i ruszyła przed siebie z torbą Fran, a dziewczyna podążyła za nią ciągnąc czarną walizkę.
Maria okazała się bardzo fajna i miła. Miała 36 lat, czyli mniej więcej tyle ile Fran przypuszczała. Całą drogę przegadały. Dowiedziała się co nie co o szkole i o tym, że przewodniczący szkoły będzie jej towarzyszył i pomagał przez najbliższe dni.
Szkoła znajdowała się na obrzeżach miasta. Gdy Włoszka zobaczyła budynek, to zaparło jej dech w piersiach. Wejścia do szkoły pilnowała ochrona, a za murem krył się ogromny park, gdzie uczniowie spędzali wolny czas. Pośród drzew można było zauważyć liczne drewniane ławeczki, gdzieniegdzie altanki czy inne małe budynki. W centralnej części parku stał gmach Akademii Cartera. Klasyczny budynek idealnie wtapiał się w klimat tego miejsca.
Wysiadła z auta i rozejrzała się dookoła. Było o wiele lepiej niż się spodziewała. Myślała, że to będzie jakaś dziura, że budynek będzie stary i zniszczony, a wokół niego będzie rósł mroczny las. Było jednak przeciwnie - budynek był dość nowy, a wszędzie tętniło życie.
Jej rozmyślania przerwał głos Marii:
-Fran, poznaj Marco - odwróciła się i ujrzała wysokiego bruneta. Był bardzo przystojny i od razu wpadł jej w oko. - Marco jest przewodniczącym szkoły i będzie Ci pomagał przez najbliższe dni.
-Ciao! - krzyknął chłopak.
-Hola, nie musisz rozmawiać ze mną po włosku, ale jeśli chcesz to nie mam nic przeciwko - odparła z uśmiechem, który on odwzajemnił.
-Dobrze, to jak, idziemy? Najpierw zaprowadzę Cię do pokoju i pomogę z wprowadzeniem, a potem zjemy obiad i oprowadzę Cię po szkole, co ty na to? - zaproponował.
-Jak na lato. Chodźmy - westchnęła Fran.
Chłopak wziął jej walizki i zaprowadził na piętro, gdzie mieściły się sypialnie dziewcząt. Otworzył drzwi i weszła do środka. Brunetka od razu zwróciła uwagę na duże okno w pokoju. Znalazło się w nim dębowe biurko, duże, jednoosobowe łóżko i ogromna szafa. Pokój był średniej wielkości, ale idealnie pasował Francesce. Nie lubiła dużych przestrzeni. Ściany był koloru brzoskwiniowego, akurat trafili, że to jej ulubiony, zaś podłogi były wyłożone panelami.
Ciemnowłosy odstawił jej walizki i powiedział, że wszystkie książki i przybory są na półce i w biurku. Na nim czekała również koperta z wszystkimi najważniejszymi zasadami i regulaminami. Postanowiła, że wieczorem ją przejrzy.
Wyszli ze sypiali i poszli na dół. Mieściła się tam jadalnia, w której zjadła ciepły obiad. Miała okazję poznać przyjaciół Marco - Federico i Ludmiłę. Fran od razu znalazła z nimi wspólny język, a co najlepsze - okazało się, że Federico był również Włochem. Ludmiła pochodziła z Argentyny, ale od małego mieszkała w Meksyku.
Gdy skończyli jeść całą czwórką wybrali się na dwór. Spacerowali po parku i pokazywali Włoszce gdzie może ich najczęściej znaleźć. Później para opuściła Francescę i Marco, więc poszli razem zwiedzać wnętrze budynku.
Pod koniec dnia zmęczona padła na łóżko w swoim pokoju. Nigdy w życiu się tyle nie nałaziła. Ta szkoła była ogromna. Podczas zwiedzania spędziła też mnóstwo czasu z nowymi znajomymi. Bardzo ich polubiła.
Jutro zaczynała zajęcia, więc chciała się wyspać, ale musiała zapoznać się jeszcze z regulaminem. Sięgnęła po kopertę i wszystko z niej wysypała. A to plan lekcji, rozkład sal, regulamin... Od razu się z wszystkim zapoznała i chciała jak najszybciej położyć się spać.

Rano obudziła się o 6, aby zdążyć się ogarnąć. Wparowała do łazienki, wykonała poranne czynności i ubrała się w zwiewną sukienkę. Następnie do końca się rozpakowała i zapakowała do torby wszystkie potrzebne książki na dziś. Chciała zejść na dół na śniadanie. Prawie dostała zawału, gdy otworzyła drzwi. Stał za nimi Marco:
-Przepraszam, że Cię wystraszyłem, w porządku? - pokiwała twierdząco głową. - Pomyślałem, że przyjdę po Ciebie na śniadanie...
-Dziękuję, właśnie na nie szłam - zamknęła drzwi od pokoju i zeszli razem do jadalni.
Tam spotkali Federico i Ludmiłę. Po spożyciu śniadania w miłym towarzystwie, dziewczyny pomknęły na zajęcia. Miały bowiem razem historię. Usiadły razem w ławce i zaczęła się lekcja.

Minęło już kilkanaście dni. Fran bardzo polubiła nową szkołę. Nie przeszkadzało jej, że jest tyle kilometrów od domu i rodziców. Zaklimatyzowała się dzięki wspaniałym przyjaciołom.
Dzwonek zabrzmiał i rozpoczęła się lekcja hiszpańskiego. Na tej lekcji mieli przerabiać wiersz Świętego Jana od Krzyża:
-Fran, przeczytaj pierwszą zwrotkę i zinterpretuj ją - powiedziała Maria, która uczyła właśnie tego przedmiotu.

Żyję, nie żyjąc w sobie,
Nadziei skrzydła rozwieram,
Umieram, bo nie umieram!
Ja już nie żyję w sobie,
Bez Boga żyć nie mogę!
Bez Niego i bez siebie
Jakąż odnajdę drogę?
Miast życia - tysiąc śmierci! -
W głębie życia się wdzieram,
Umieram, bo nie umieram!

-Hmm, ten wiersz mówi o tęsknocie do Boga...
-Jednak człowiek wierzy, że go jeszcze spotka - wtrącił się Marco.
-Bardzo dobrze! - krzyknęła dyrektorka.
Francesca odwróciła się w stronę Marco, a ten się uśmiechnął. Ten uśmiech ją zaczarował. I ta rozwichrzona czupryna. I te czekoladowe oczy, w które mogłaby wpatrywać się godzinami.

Siedziałam razem z Lu próbując nauczyć się czegoś na jutrzejszy sprawdzian z chemii. Jakoś nam to jednak nie wychodziło. Wolałyśmy siedzieć obłożone książkami i plotkować:
-I jak wam się układa? - zapytała z ciekawością Ludmiła.
-O co ci chodzi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-No między tobą a Marco! - zakrztusiłam się wodą, którą właśnie piłam.
-Ekh, ekh - próbowałam odkasłać wodę cytrynową. - Między nami nic nie ma...
-Jak nie ma, jak jest. Ty nie widzisz jak on na ciebie spogląda? Zakochał się w tobie po uszy! Wszystkie laski się do niego kleiły, a od kiedy ty się pojawiłaś wszystkie zżera zazdrość, że on woli Ciebie. Poza tym, zbliża się bal i z moich tajnych źródeł wynika, że chce Cię zaprosić! - mówiła z podekscytowaniem blondynka.
-Na... na... naprawdę? - nie dowierzałam.
-Na serio. Musimy się jakoś odwalić. A Ciebie to już w ogóle. Marco szczęka opadnie na twój widok - nawijała jak katarynka Lu.

Do balu zostały jeszcze dwa tygodnie. Szczerze mówiąc, to nie mogę się doczekać. Meksykanin nadal mnie nie zaprosił, ale według mojej przyjaciółki powinien już to zrobić.
Cóż, Marco jest wspaniałym chłopakiem i wiele razy się o tym przekonałam. Od mojego przybycia do Akademii minęły cztery miesiące. Przez ten nigdy nie rozstawałam się z moimi przyjaciółmi. Uwielbiam z nimi spędzać czas. Ludmiła jest moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Czasami bardzo przypomina mi Lorenę, ale nie zwracam już na to uwagi. Nawet mi to odpowiada. Razem z Federico tworzą cudowną parę. Wraz z Marco nie możemy wytrzymać ze śmiechu, kiedy oni się kłócą. Są tacy uroczy!

Wychodziłam właśnie z sali chemicznej, ale ktoś złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Wpadłam w ramiona przewodniczącego. Brakowało tylko kilka centymetrów, a byśmy się pocałowali. Odsunęłam się jak oparzona, a chłopak zaczął mówić:
-Słuchaj, Fran... Jest taka sprawa... Nie poszłabyś ze mną na bal? - niepewnie zapytał.
-Hmm, wiesz co... Zastanowię się - odpowiedziałam. Mina mu zrzedła. - Oczywiście, że z tobą pójdę! - złapał mnie w pasie i okręcił wokół. Trochę dziwnie się czułam, a na dodatek poczułam motylki w brzuchu. "Fran uspokój się!" - skarciłam się w myślach.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Wybacz, ale muszę już iść. Do zobaczenia! - powiedział, pocałował mnie w policzek i poszedł na zajęcia.
Dotknęłam zarumienionego policzka i też poszłam na lekcję. Odbija mi przez to zauroczenie.

Dzień balu nadszedł nieubłaganie szybko. Od razu po skończeniu zajęć, razem z Ludmiłą, zaczęłyśmy przygotowania do wieczoru. Nasze sukienki wisiały jeszcze na wieszakach, a Lu zajmowała się własnie moimi włosami. Gdzie ona nauczyła się tak czesać?
-Gotowe! - obejrzałam się w lustrze. Moje włosy był pofalowane i lekko spięte. - Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję, ty również, kochana - odparłam.
Ludmiła w pełnym już makijażu i idealnie spiętych włosach zaczęła ubierać sukienkę. Ja też zdjęłam swoją z wieszaka i włożyłam ją na siebie. Dokonałam ostatnich poprawek i byłam gotowa. Moja przyjaciółka również.
Blondynka miała na sobie długą, czarną sukienkę. Dół był plisowany, a gorset wyglądał jak materiał owinięty wokół ciała. Moja sukienka również była długa, ale czerwona. Lekko zwężona pod biustem, a potem delikatnie spływała na dół. Była udekorowana czerwonym paskiem z różyczkami. Wyglądałyśmy olśniewająco.
Była już prawie dziewiętnasta, więc postanowiłyśmy zejść na dół. Zamknęłam pokój i powoli podążyłyśmy do sali balowej.

Stąpałem z nogi na nogę. Bardzo się denerwowałem. Niby Fran to moja przyjaciółka, ale... No właśnie - ale. Zakochałem się w tej uroczej Włoszce. To wszystko jest bez sensu! Za dużo sobie wyobrażam.
Nagle ujrzałem Ją. Schodziła po schodach razem z Ludmiłą. Wyglądały jak księżniczki, ale to oczywiście Fran wyglądała lepiej. Krwistoczerwona sukienka lekko falowała. Z każdym stopniem była coraz bliżej. A ja tylko stałem i wpatrywałem się w nią jak w obrazek.
Szeroko się uśmiechnęła i spojrzała na mnie. Zmiękły mi kolana. Nigdy w jej towarzystwie tak nie reagowałem.
Podeszła do mnie, a ja próbowałem wydusić z siebie choć słowo:
-W...wy...wyglądasz p...pięknie - udało mi się jedynie tyle powiedzieć.
-Dziękuję - odparła ze spokojem. - Idziemy?
Chwyciła moją dłoń, którą wyciągnąłem w jej stronę, po czym weszliśmy na salę.

-Mogę prosić panią do tańca? - akurat leciał wolny kawałek, więc nie chciałem zwlekać.
-Bardzo chętnie - wstała z krzesełka i skierowaliśmy się na parkiet.
Objąłem brunetkę w talii, a ona zarzuciła swoje ręce na moją szyję. Leniwie poruszaliśmy w rytm melodii. Wtedy coś mnie tchnęło, żeby zrobić ten pierwszy krok.
Lekko się pochyliłem. Ona chyba wyczuła moje intencje. Przysunęła się bliżej, a ja musnąłem jej usta. Chwilę później przerodziło się to w długi, czuły pocałunek. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, oboje się uśmiechnęliśmy. Dziewczyna wtuliła się we mnie. Objąłem ją mocno ramionami, tak jakbym nie chciał już jej puścić. Była dla mnie zbyt ważna.

Wszyscy z niecierpliwością czekali aż zostaną ogłoszone wyniki na królewską parę balu. Pani Maria w końcu weszła na scenę i zaczęła ogłaszać wyniki.
-Królem balu zostaje... Marco Tavelli! - przytuliłam bruneta. Następnie wszedł na scenę i odebrał koronę. Świetnie się w niej prezentował. - A królową balu została... Francesca Cauvigia! - nie mogłam w to uwierzyć. Marco był przewodniczącym szkoły, każdy go znał, a ja? Niedawno doszłam do szkoły i nawet wszystkich nie znałam. Ludmiłą wypchnęła mnie na scenę. Stanęłam tuż obok mojego chłopaka i ukoronowano mnie.
-Zasłużyłaś - wyszeptał Meksykanin. Jego głos przyprawił mnie o przyjemny dreszcz.
-Dziękuję - odparłam.
Zeszliśmy ze sceny i zaczęliśmy tańczyć. Musieliśmy to zrobić, taka szkolna tradycja. Ponownie poruszaliśmy się w rytm piosenki granej przez nasz szkolny zespół.

Sometimes all of our thoughts are misgiven. 
Ooh, it makes me wonder.

Mam wszystko. Nie pomyślałabym, że w tej szkole może mnie spotkać tyle dobrego. Udało mi się spełnić kilka marzeń. Nauczyłam się żyć daleko od rodziny. Znalazłam prawdziwych przyjaciół. No i na koniec - poznałam Marco.
Z początku nie pomyślałabym, że mogłoby być między nami coś więcej. Teraz nie wyobrażam sobie bez niego dnia.
Praw­dzi­wa miłość nie może skończyć się szczęśli­wie, bo praw­dzi­wa miłość jest nieskończona.



_________________________________
Cześć! Pisałam to jak byłam na na zimowisku, a kończyłam w domu.
Do kitu jest.
Dziękuję, idę sie uczyć na jutrzejszy konkurs xD

6 komentarzy:

  1. Moja genialna Justynka ;3
    Ale wiesz na co liczyłam. :c
    Dobra, weź się ucz!
    I dawaj bransoletkę, którą kupiłaś mi w Krakowie ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Czeeeść, Justynko :D
    Nie wiem, czemu ty uważasz, że coś Ci nie wyszło. Przecież to jest piękne ;3
    Cudowne, wspaniałe i niesamowte. Chociaż oczywiście, jak to ja, zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej... Przecież kiedyś wróci z tej wymiany.
    Ale to nieważne. Naprawdę, nieistotne. Cieszmy się chwilą!
    A ten OneShot był naprawdę piękny i świetnie Ci wyszedł. Marcesca ;3
    Jestem pod wrażeniem, jak za każdym razem,
    Buziaki,
    Carmen E.

    PS. Ja NADAL czekam na drugą część opowiadania o Dielari...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam czasu na dłuższe wypowiedzi, więc podpisuję się pod komentarzami moich poprzedniczek. ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie to jest genialne? Jakim cudem nie wyszło, hę?
    Kocham to no i co tam jeszcze.
    Nie umiem pisać koemntarzy, ale nisko upadłam, łał.
    No cóż, ale to nic dziwnego, jestem dziwna, bardzo hmmm...

    No i cóż. :)
    Dziękuję za komentarz pod moim epilogiem. :) Przekazuję swoją moc, która jest taką mocą, jak nie mocą, ale oddaję. I hmmm. :)
    Dziękuję tym razem za wszystko.
    Nie poddawaj się. :)
    Nie poddawajcie się, o tak. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. aaaaaaa genialne no cudowne Fran jaka była na początku :D ale to na prawde było przegenialne zwalilas mnie tym z nog lal serio bardzo super MARCESCA to było słodkie
    FRANCESCA

    OdpowiedzUsuń
  6. Zwykła nastolatka, a przeżyła tak wiele… Śmierć ukochanych rodziców odebrała jej radość z życia. Tylko brat i przyjaciółka przez cały czas próbowali ją jakoś wspierać… Kiedy dziewczyna zaczyna ‘’żyć na nowo’’ pojawia się znienawidzony przez nią chłopak. Kuzyn najlepszej przyjaciółki nie powinien być wrogiem, ale do tej pory między nimi istniała tylko nienawiść. Jednak po pewnym czasie ich uczucia się zmieniają… Wrogość zastępuje… No właśnie. Czyżby to była miłość? Poznaj ich całą historię. Mam nadzieję, że ci się spodoba i zostaniesz na dłużej…
    http://one-more-chance-fedemila-marcesca.blogspot.com/
    Pozdrawiam – Natalie Dreamer <3!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy